Szukając w piwnicy starego pianina mojej siostry, przesiedziałam dobrą
godzinę w starych zaułkach... Mama zawsze znosiła do piwnicy kubki,
które przez dłuższy czas były spychane na koniec szafki, by później za
jakiś czas znowu je wnieść na półkę, jeśli za którymś znowu się
zatęskni. Ja również mam swoje ulubione kubki. Takie swoje miał u nas
każdy. Mój numer jeden to kubek z sosnami, który kiedyś w zakładzie
porcelitu w Pruszkowie mogłam zanieść na wózek wędrujący do pieca, a
następnego dnia taki z świeżo wypalonym, nie do zdrapania moim leśnym
amuletem napić się herbaty. Oczywiście powstała seria dla każdego w
domu. Leśna rzez jasna... Znalazłam w kartonie jeden nieczynny od dawna
kubek bez ucha ze swoim imieniem i nostalgiczną grafiką po drugiej
stronie, czy można się nie wzruszyć, że czekał na moje odkrycie po
dobrych 20 latach? I znalazłam worek z zabawkami. Pewnie zniesionych tam
po jakimś jednorazowym sprzątaniu zabawek z szuflady czasów
piaskownicy. Nawet papierek po gumie Donald się ostał! Ile radości mi
sprawiło to plastykowe żelazko, lalka ze smoczkiem, plastykowa,
podrasowane kredkami i długopisami domino... Dostał się mój ekwipunek
następnemu pokoleniu. Tu na zdjęciu np brakuje drugiej większej lalki.
Została rozdzielona na czynniki pierwsze, więc czeka w wiklinowym koszu
na lepsze czasy, takie kiedy za raz po rekonstrukcji nie trzeba będzie
jej znowu odkładać do koszyka.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz